wtorek, 3 listopada 2015

1.


*kliknij na GIF, żeby czytać przy muzyce*
~***~

Leżę przy Ricie i czytam jej książkę. Mała zawzięcie ogląda każdą kartkę i fascynuje się obrazkami. Komentuje grubego misia i jego zachowanie wobec swojego kolegi i denerwuje się, kiedy złośliwy lis znów próbuje odebrać misiom domek. Wreszcie Rita zasypia, a ja gaszę lampkę, przykrywam ją szczelnie kołdrą i całuję w czoło. Następnie wychodzę do salonu, gdzie Matt pracuje przy laptopie. Znudzona codziennością siadam obok niego i zaczynam błądzić dłońmi po jego spodniach.
-Mmm... Chodźmy już się położyć.- mruczę mu do ucha i przytulam się do jego ramienia. 
-Nie teraz, Mia. Nie mam czasu.- mówi, a wzrok wlepiony ma w kolejnego maila od współpracownika. Wzdycham cicho, a następnie ponawiam czynność. Tym razem chwytam za krawat, który zwisa z jego szyi. Ciągnę go w swoją stronę, a cała uwaga mężczyzny spoczywa na mnie.
-Nie rozumiesz, co mówię?- szepczę, jednoznacznie dając mu do zrozumienia, czego tak naprawdę chcę. Wiem, że Matt nie potrafi mi się długo opierać i prędzej czy później i tak wygrywam tą małą wojnę. Tym razem tak nie jest, bo mąż wyrywa krawat z mojej ręki i znów wraca do pracy. Rozzłoszczona wstaję z kanapy i ruszam do sypialni. Biorę prysznic, a następnie wsuwam się pod kołdrę i naburmuszona próbuję usnąć. Niestety nie przychodzi to tak łatwo, jak sądziłam. Wiercę się z boku na bok. 10..11...12...1... W końcu drzwi się otwierają. Twardo udaję, że śpię. Słyszę ciche skrzypienie podłogi, a po chwili tuż obok kładzie się Matt. Całuje mnie w ramię i próbuje owinąć ręce wokół mnie. W ostatniej chwili reaguję i zrzucam je z siebie.
-Dobranoc.- rzucam oschle i czując przepełniającą mnie satysfakcję, usypiam.
Następnego ranka budzę się i świeży powiew wiatru otula moją skórę. Okno otwarte na rozcież wpuszcza do środka rześkie, poranne powietrze i wybudza mnie ze snu. Miejsce obok jest już puste, a zegarek wybija szóstą dwadzieścia dziewięć. Minuta przed budzikiem, brawo Shanon. Wyłączam go i wstaję. Owijam ciało mięciutkim szlafrokiem, stopy wsuwam w włochate kapcie i maszeruję do garderoby. Wyjmuję zwiewną, białą bluzeczkę na ramiączkach, beżowe spodnie z wysokim stanem i czarne sandały na wysokim obcasie. Ruszam do łazienki i biorę błyskawiczny prysznic. Swój strój dopracowuję dodając złoty łańcuszek, kolczyki i delikatny zegarek. Suszę włosy i zostawiam je w lekkich falach. Spoglądam na swoje odbicie: opalona twarz, ciągle rzucający się w oczy pieprzyk niedaleko ust, ciemne oczy i włosy. Nie jest źle, jak na kobietę, która za miesiąc obchodzi trzydziestkę. Ubieram przygotowane ciuchy i maszeruję do kuchni. Gotuję naleśniki i punkt siódma piętnaście budzę Ritę. Mała dziewczynka sunie stópkami po płytkach mieszkania, aż wita na ogromnym stołku barowym i pociera zaspane oczy.
-Dzień dobry, słonko.- mówię do niej i przystawiam pod twarz talerz z naleśnikami. -Kakao czy herbata?
-Herbata. Dziękuję.- rzuca zaspanym głosem i wbija widelec w ciasto.
-Smacznego.- uśmiecham się po raz kolejny i przygotowuję gorący napój. Dopiero o siódmej pięćdziesiąt zjeżdżamy windą na dół i mkniemy do samochodu. Znowu się spóźnimy! Cholera! Przeklinam w myślach i zapinam małą w siedzonku. Sama zasiadam za kierownicą i zaczynam wyścig. Wymijam auta, prawie doprowadzam do wypadku, przejeżdżam na czerwonym, jeszcze dwa zakręty i jesteśmy. Punkt ósma podjeżdżam na parking przedszkola i wyskakuję, by szybko zaprowadzić małą na zajęcia. Biorę ją na ręce i z dłoni wyślizguje się klucz. Wzdycham zdenerwowana i znów klnę w myślach. Już mam się po niego schylać, kiedy przed oczami wyrasta mi Justin. Wręcza kluczyki i obdarowuje mnie przyjaznym uśmiechem.
-Przepraszam, ale jesteśmy spóźnione...- wołam, biegnąc z córką na rękach do budynku. Zaprowadzam ją do klasy, żegnam, a następnie wychodzę i oddycham z ulgą. Wygrałam! Wygrałam ten wyścig. Jestem profesjonalistką, robię to codziennie. Kiedy wychodzę ze szkoły od razu widzę swoje auto i Justina, który nadal przy nim stoi. Idę więc w jego stronę i patrzę na niego. Nie wiem, czego może chcieć, więc czekam na jakiekolwiek wyjaśnienia.
-Zastanawiam się, czy głowę dzisiaj ze sobą zabrałaś, jak wychodziłaś z domu.- śmieje się, kiedy jestem już blisko.
-Skąd ta myśl?
-Bo zapomniałaś wziąć torebki ze sobą. Zostawiłaś ją tu.- wskazuje na miejsce, gdzie aktualnie stoi skórzana, beżowa torba od Korsa. Wywracam oczami i uderzam się teatralnie o czoło.
-Gapa ze mnie! Dzięki, że ją przypilnowałeś.- uśmiecham się i podnoszę ją do góry. -Podwieźć cię?- pytam grzecznie, patrząc na niego znad auta.
-Zaparkowałem kawałek dalej.- puszcza mi oczko, a ja unoszę jedną brew i wbijam wzrok w dach samochodu.
-Cóż... Myślałam...
-Myślałaś, że jestem młodym gnojkiem, który nawet nie ma prawka?- przerywa, a potem obchodzi auto i staje tuż przede mną. -Otóż wcale nie jestem taki młody, jak ci się wydaje.- mówi cicho, a ja mrugam kilka razy, nie wiedząc co zrobić. W końcu śmieję się i odpycham go lekko rękami.
-Nie pozwalaj sobie, jestem zajęta.- dogryzam mu i otwieram drzwi.
-Ale na kawę dasz się wyciągnąć?- chwyta je, bym nie mogła ich zamknąć.
-Jak dorośniesz.- rzucam i z uśmiechem na twarzy zamykam oczy. Czuję, że mnie obserwuje, a ja z piskiem opon odjeżdżam z miejsca parkingowego i z niebywale wielkim entuzjazmem zaczynam krążyć po ulicach Nowego Jorku.
Wracam do domu z świeżymi produktami i zadowolona zaczynam przygotowywać obiad. Włączam radio, podśpiewuję piosenki, związuję włosy i biorę się do pracy. Może i gotowany kurczak z ryżem to nie skomplikowane danie, ale jednak samo się nie zrobi. Lubię gotować, ale niekoniecznie chce mi się to robić. Na ogół jestem projektantką i modelką. To, co uszyję, to noszę i promuję. Nie powiem, idzie mi znakomicie, jak na samodzielną kobietę, ale to zasługa mojej mamy, która zostawiła ojca i się usamodzielniła. Jest moim autorytetem w dorosłym życiu. Jak drobniutka kobieta przy wzroście 150 cm może przenosić góry? Ona potrafiła. Była człowiekiem renesansu. Potrafiła wypowiedzieć się na każdy temat. Gotowała wyśmienicie, pomagała w organizacji imprez, była wolontariuszką w szpitalu, sama naprawiała zepsute sprzęty w domu i zawsze znajdywała czas na mnie- swoją jedyną córeczkę, którą kochała ponad wszystko. Podziwiam ją i tęsknię jak za nikim innym. Odeszła dwa lata temu, a teraz, kiedy jej nie ma, jest mi bardzo ciężko. Jednak mimo wszystko się trzymam- sama by tak postąpiła.
Kończę danie i siadam na wysokim krześle. Wzrok wbity mam w butelkę białego wina, które stoi w rogu mebli. Mroczny głos rozbrzmiewa w mojej głowie i prosi, aby otworzyć alkohol i skosztować go choć trochę. Doskonale wiem, że nie mogę- mam do odebrania córkę z przedszkola. Odwracam głowę w przeciwną stronę i zerkam na zegar ścienny. Wybiła dwunasta w samo południe. Przełączam stacje na wiadomości i słucham, co dzieje się w świecie. Potyczki polityków, zamieszki na prowincjach gdzieś na Florydzie i inne rzeczy, które zupełnie mnie nie interesują. Postanawiam jechać na miasto, by pokupować potrzebne mi materiały do nowego projektu. Chwytam biały żakiet i schodzę na dół, gdzie wychodzę z mieszkania i kieruję się do windy.

Stoję w tym samym miejscu co zawsze. Czy ja się starzeję? Bo nie widzi mi się zmiana przyzwyczajenia. Siadam na pobliskiej ławce i czuję, jak od środka rozrywa mnie normalna, ludzka potrzeba. Potrzeba, jakiej nie potrafi zaspokoić mój mąż? Co w takiej chwili mam zrobić? Kuszę go na wszystkie sposoby... Może ma inną? Może po prostu mnie nie kocha? A może już mu się nie podobam? I kiedy rysuję w wyobraźni gigantyczną tabelę z możliwościami, jakie mogą się pojawić, obcy głos wkracza do głowy i depcze wszystko, co do tej pory zdołałam ustalić.
-Cóż za zbieg okoliczności.- miejsce obok zajmuje niedawno poznany chłopak. Pozwalam sobie na przyjrzenie mu się. Idealnie zarysowany profil, pełne, malinowe usta i oczy zasłonięte ciemnymi, przeciwsłonecznymi okularami.
-Znowu ty.- mruczę i poprawiam się na siedzeniu.
-Znowu ja.- wzrusza ramionami i chowa ręce do kieszeni. Jedyną melodią graną wokół nas jest cisza, pomijając klaksony samochodów i piski opon. Przygryzam dolną wargę i myślę o tym, co zrobić dzisiejszego wieczoru. Wpadam na genialny pomysł. Od razu wyjmuję z torebki telefon i wstaję z miejsca. Odchodzę dalej i kiedy mam pewność, że Justin tego nie słyszy, wykręcam numer do rodziców Matt'a. Jego mama błyskawicznie godzi się, by zaopiekować się Ritą przez weekend, co już potwierdza moje plany. Następny telefon, który wykonuję, jest do Francisco. Infomuję menadżera o swoich planach i proszę o szybką rezerwację biletów i apartamentu. Spodoba mu się.
Wracam na ławkę i zadowolona jak nigdy wyczekuję cudownej piękności.
-To jak z tą kawą?- pyta nagle, a ja spoglądam na niego spod rzęs.
-Jak dorośniesz, już mówiłam.- prycham i wbijam wzrok w drzwi budynku. Dzwonek rozbija się o bębenki i powoduje, że zrywam się na nogi, jak poparzona.
-Skąd wiesz, ile mam lat?- śmieje się i staje obok.
-Młody jesteś.
-Ile?- przerywa i staje twarzą w twarz, dość pewny siebie. Wywracam oczami na jego ruch i przeskakuję z nogi na nogę.
-Dwadzieścia?- pytam, przyglądając mu się jeszcze bardziej. Pozwala mi to, w przeciwnym wypadku nie stałby przede mną.
-Strzelaj dalej.- prycha i rozluźnia ramiona.
-Nie jesteśmy na strzelnicy, na litość boską.- wzdycham i znów spoglądam mu przez ramię, czy nie idzie gdzieś moje dziecko. Chłopak nie odpowiada, więc ponownie przenoszę wzrok na mnie.
-Zróbmy tak.- mówi nagle, stając już obok. -Jeśli ja zgadnę, ile ty masz lat, to pójdziesz ze mną na kawę.- kontynuuje, a ja uśmiecham się triumfalnie. To wiadome, że nie zgadnie, każdy tak ma. Zawsze dają mi mniej, niż mam, dlatego jestem na zwycięskim miejscu. Potakuję i znów jest cisza. Wtedy widzę trójkę dzieciaków biegnących razem. Dwie dziewczynki i jeden chłopczyk.
-Mamuuś!- krzyczy Rita i rozpościera małe rączki. Zarzuca mi je na szyje i mocno mnie przytula. -Mam coś dla ciebie.- mówi dumnie i zrzuca ze swoich pleców duży plecak. Wyjmuje z niego kartkę i rysunek, gdzie udaje mi się rozgryźć, że stoję ja, Matt i malutka.
-Pięękny!- zachwycam się i cmokam ją w podzięce w policzek.
-32.- słyszę naglę, kiedy poprawiam małej włosy i sztywnieję. -Masz 32 lata.- mówi pewny siebie i trzymając dwójkę dzieciaków na rękach patrzy na mnie. -Więc kiedy?
-Nie teraz.- rzucam krótko, by nie zaniepokoić córeczki. Uśmiecham się krótko w stronę parki maluchów i do Justina, a następnie trzymając małą za rękę kieruję się do auta. Zapinam ją pasami i wsiadam za kółko. Kilka głębszych oddechów i mogę jechać.
-Kto to Justin dla twoich przyjaciół?
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz, mamusiu? Mówiłam ci, że to ich brat.- śmieje się głośno, a ja sama udaję rozbawioną. Całkowicie tracę panowanie nad umysłem. Nigdy, nikomu się nie udało rozgryźć mojego wieku po trzech spotkaniach.

Po powrocie do domu pakuję ciuchy do torby i sprawdzam po raz setny, czy wszystko zabrałam. Za moment mają przyjechać po Ritę, a potem wraca Matt. Mam nadzieję, że się ucieszy i nie będzie miał żadnych planów na weekend. Nawet, gdyby je miał, to niech z nich zrezygnuje.
Kręcę się po pokoju i patrzę na skąpą bieliznę, która jest na wierzchu bagażu. Przeskakuję z nogi na nogę i błagam Boga, by mój plan się ziścił. Słyszę przekręcający się klucz w drzwiach i wiem, że mąż właśnie wrócił do domu. Pospiesznie ruszam mu na powitanie i kiedy widzę jego zmęczony wyraz twarzy, mogę spodziewać się wszystkiego.
-Hej kochanie!- mówię cicho, ale pogodnie. Podchodzę do niego i składam szybko pocałunek na policzku. -Marnie wyglądasz, coś się stało?- pytam, kierując się do kuchni.
-Fatalny dzień. Straciliśmy naprawdę dobrego kontrahenta. Dupek zażyczył sobie miliona złoty za pieprzony plac budowy.- warczy i siada przy wysokim blacie. -A co u ciebie?- pyta nagle,  co całkowicie mnie rozprasza. Rzadko kiedy Matt pyta mnie o takie rzeczy. Zazwyczaj sama wysuwam się z inicjatywą i opowiadam mu o nudnym dniu w domu bądź pracy.
-Mam dla ciebie niespodziankę, ale musisz zjeść.- uśmiecham się od ucha do ucha i kładę talerz przed jego nosem.
-Gdzie Rita?- pyta nagle i lustruje mnie wzrokiem. No tak! Co mogłabym robić o tak wczesnej porze w szlafroku, kiedy córka byłaby w domu?
-U twojej mamy.- szepczę i wlepiam bezczelnie wzrok w jego usta. Widzę, jak kącik ich się rusza, a w głowie słyszę wiwatujący orszak aniołów. Więc się zgodzi? Szatyn zrywa się z miejsca i obchodzi wysepkę kuchenną, zrzucając z siebie krawat. Mrugam w jego stronę, nie wiedząc, co on robi. Może i wiem, ale nie potrafię w to uwierzyć. Nagle jego usta wpijają się w moje, a jego ciało gwałtownie przyszpila moje do drzwi lodówki. Wokół słyszę przewracające się łyżki kuchenne i mimo wszystko to ignoruję. Pragnę go właśnie teraz i nic innego się nie liczy.

CZYTASZ=KOMENTUJESZ